„Dla miłości trzeba się poświęcić, czyli o tym, że nie zawsze we Włoszech świeci słońce”.

przez bedy

Miłość od pierwszego wejrzenia. Od takiego uczucia nie można uciec ani z nim walczyć. Wszystko poza nim staje się nieistotne. Inni się dziwią, zastanawiają, pytają. A ty kochasz i koniec, kropka. Podejmujesz działania irracjonalne, po to tylko by patrzeć na obiekt uwielbienia. Tęsknota sprawia, iż wszystko dookoła wydaje się takie szare, smutne, pozbawione sensu.

Takie właśnie wspaniałe uczucie ogarnęło mnie ponad siedem lat temu, a obiektem moich westchnień nie był żaden czarujący Włoch, śpiewający pod moim oknem „O sole mio..”, czego z resztą już się tutaj nie widuje. Zakochałam się na zabój w samych Włoszech, od momentu gdy po raz pierwszy postawiłam swą nogę na Półwyspie Apenińskim.

Byłam w trzeciej klasie liceum. Wybraliśmy się całą klasą na szkolną wycieczkę, której celem było zapoznanie się z tym wspaniałym krajem w ciągu dziewięciu dni. Idea piękna, lecz niewykonalna. Okropnie bolało mnie siedzenie po prawie trzydziestogodzinnej jeździe autokarem, byłam głodna, zmęczona, a w Wenecji padał deszcz, było mi zimno. Pomimo tego, miałam dziwne wrażenie, ze świeci tam słońce. Niczym gąbka wchłaniałam oczami i sercem ten piękny kraj. Po powrocie do domu moje myśli sprowadzały się do planowania kolejnego wyjazdu do „wiecznie słonecznej Italii”.

Skrobałam dachówki, by zarobić na wakacje w Rimini. Wyjechałam i tak właśnie rozpoczęłam moją pierwszą lekcję włoskiego życia, która trwa do dnia dzisiejszego. Był to dopiero skromny początek, przedsmak tego, co było jeszcze przede mną. Cokolwiek jednak by się nie działo, mnie się podobało. Nie pamiętam już, czy wówczas postanowiłam, że będę mieszkać we Włoszech, czy stało się to dopiero później. Pamiętam natomiast, że po powrocie do domu wiedziałam, ze kawałek mego serca, część mnie pozostała w kraju pizzy i makaronu, gdzieś nad morzem w Ligurii, lub we włoskich Alpach, przy Krzywej Wieży w Pizie, nad jeziorem Garda, a może w wąskiej uliczce w Wenecji. Część mnie należała od tej pory do Włoch i nikt, nawet siłą, nie dałby rady jej stamtąd wyrwać.

Coraz częściej i na coraz dłużej wyjeżdżałam do Italii. Wracałam do Polski i po tygodniu planowałam kolejny wyjazd. Zdawałam w terminie zerowym wszystkie moje egzaminy, by jak najwcześniej ruszyć w drogę. Zaczęłam nie tylko mówić czy myśleć po włosku, ale jeść i ubierać się jak Włoszka. Stawiałam na piedestale wszystko, co miało markę „Made in Italy”.

Nadchodzi jednak taki moment w każdej wielkiej miłości, gdy emocje opadają, a poza zaletami pojawiają się pierwsze wady. Wielkie uczucie wystawiane jest wówczas na próbę. Czy żyjąc we Włoszech napotkałam na drodze wiele problemów, utrudnień, przeszkód, wad? Odpowiedź brzmi: „tak”. Siedem lat temu, nieco inaczej wyobrażałam sobie życie we Włoszech, ale miałam wtedy na nosie różowe okulary, przez które wszystko miało piękne, ciepłe barwy. Fakt, że nadal tu jestem, może świadczyć jedynie o tym, iż moja fascynacja Włochami przeszła pozytywnie ową próbę, choć nie będę ukrywać, iż wiele razy ogarniała mnie bezsilność i chęć poddania się. Życie we Włoszech ma tyle samo ile zalet i z tego powodu postanowiłam podzielić się moimi obserwacjami, tymi słonecznymi i tymi nieco bardziej szarymi, wierząc, że niektóre mogą być dobrą radą, a inne skuteczną przestrogą dla każdego, kto marzy, tak jak ja kilka lat temu, by zamieszkać we Włoszech.

Pogłębiający się kryzys ekonomiczny w całej Unii Europejskiej, dał się odczuć również we Włoszech, a jego skutki dotykają przede wszystkim nas, zwykłych ludzi, walczących każdego dnia o poprawę własnej egzystencji. O tym, że dobra i stabilna praca jest w dzisiejszych czasach luksusem nie trzeba chyba nikogo przekonywać, a i we Włoszech kwestia zatrudnienia nie wygląda różowo. Bezrobocie w pierwszym semestrze 2008 roku sięgneło 7,1 % * .

W roku 2007 wskaźnik ten wynosił tylko 5,9 % .** Pesymiści uważają, iż w roku 2009 do grona bezrobotnych dołączą kolejni Włosi. Italia jest ponadto trzecim z kolei krajem, zaraz po Turcji i Meksyku, o najniższym zatrudnieniu kobiet, bowiem aż 59,6 % kobiet, w wieku od 24 do 54 lat nie posiada pracy. Dodać należy w tym miejscu, że kobiety nadal zarabiają mniej od mężczyzn. Różnica sięga nawet 18 % stawki godzinowej. Największym problemem na Półwyspie Apenińskim pozostaje bezrobocie wśród młodego pokolenia. W tej kwestii wiedzie się dużo lepiej w Grecji czy w Polsce. *** W grupie najgorzej opłacanych znajdują się osoby z wyższym wyksztłaceniem . *

Czy odpowiedzią młodych Włochów na ową sytuację, będzie decyzja o opuszczeniu kraju, tak jak działo się to w ciągu dwóch ostatnich lat w Polsce? Włosi, szczególnie pokolnie 30-40 latków pesymistycznie postrzega swoją przyszłość w ojczyźnie. Choć Włosi chętniej migrują z jednego regionu do drugiego, niż opuszczają swój kraj na stałe, taka perspektywa jest możliwa.

Wielu z nich udaje się w celach zarobkowych do Niemiec, Belgii, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii a nawet Australii. Powodem wyjazdów jest brak stałej pracy, pozwalającej na godziwe życie. Firmy zarówno te małe, jak i większe, podwyższają poprzeczkę i poszkują osób coraz młodszych i jednocześnie z coraz wyższymi kwalifikacjami, oferując niższe wypłaty, umowy part-time, umowy o dzieło i na czas określony.

Kiedy kilka lat temu postanowiłam znaleźć pracę we Włoszech, zdawałam sobie sprawę z tego, iż nie bedzie to łatwe, tymbardziej, że pięc lat temu na pobyt zarobkowy we Włoszech wymagane było słynne „permesso di soggiorno”, czyli pozwolenie na pobyt, które zazwyczaj wydawane było z klauzulą „nieważne w przypadku podjęcia pracy”. Biurokracja skutecznie ograniczała legalne zatrudnienie obcokrajowców.

Nie mogąc znaleźć pracodawcy, który chciałby poświęcić ponad miesiąc na wyrobienie mi dokumentów, podjęłam się pracy nielegalnej, jako kelnerka w pięknej nadmorskiej restauracji w Peschici. Przez telefon zapewniano mnie o dobrych zarobkach i pokoju razem z dwoma innymi pracownikami. Ruszyłam z nieznane. Po ponad trzydziestu godzinach męczącej podróży, właściciel restauracji nie zaoferował mi nawet ciepłego posiłku. Kazał czekać na pokój w pełnym słońcu, ponad cztery godziny. Moj pokój okazał się przyczepą kampingową, którą dzielić musiałam z pięcioma dziewczynami plus karaluchy, mrówki i komary. Było ciasno, brudno i parno. Miałam pracować 12 godzin dziennie, od poniedziałku do niedzieli i zarabiać połowę tego, co zostało mi zagwarantowane przez telefon, czyli 450 euro. Dzień później odeszłam, w poszukiwaniu lepszej pracy. Dziwnym zbegiem okoliczności nikt w okolicy nie chciał mnie „zatrudnić”. W końcu udało mi się znaleźć pracę w pizzerii, na tych samych warunkach. Zgodziłam się. Marzyłam o tym, by coć zjeść i się wyspać. Płakałam ze zmęczenia i jednocześnie byłam szczęśliwa, że mam pracę. Sytuacja ta potwierdza wielką prawdę zawartą w polskim powiedzeniu, iż „punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia”. Dzisiaj wiem, że tak właśnie funkcjonuje mafia w małych południowych miasteczkach. Ofiarami są dzisiaj Rumuni czy Albańczycy, rzadziej Polacy. Zasada jest prosta: zanim rozpocznie się sezon, właściciele barów i restauracji ustalają na wspólnym zebraniu stawki dla pracowników sezonowych. Tyle samo godzin, tyle samo euro i wypłata pod koniec sezonu, by zapobiec ucieczce pracownika w momencie niewygodnym dla jego pracodawcy. W organizacje ta zamieszani są wszyscy mieszkańcy, włącznie z Policją. Pomimo problemów, zmęczenia i faktu, iż wróciłam do domu bez „wielkiej kasy”, byłam zadowolona. Szukałam pozytywnych stron owej przygody. Rzec można, iż byłam „goła i wesoła”.

Południowcy od zawsze znani byli ze zdolności do omijania prawa, co absolutnie nie znaczy, iż północ szczyci się jedynie uczciwością. We Włoszech północnych, nierzadki jest mobbing (czego osobiście doświadczyłam), układy polityczne, wykorzystywanie znajomośsci w obronie własnych interesów i omijanie podatków. Inny sposób działania, te same intencje.

Do mentalności Włochów niełatwo jest się przyzwyczaić. Poszukując uczciwego zajęcia nauczyłam się kolejnej ważnej rzeczy. Otóż Włosi, to z całą pewnością naród radosny, przyjazny, ale dość kłamliwy. Ciężko byłoby mi dzisiaj zliczyć, od ilu Włochów usłyszałam obietnice „załatwienia” doskonalej pracy. Były to firmy międzynarodowe, urzędy miasta, biura podróży, a ja często im wierzyłam, bo człowiek w potrzebie staje się jeszcze bardziej naiwny. Gdy przed obroną pracy magisterskiej prowadziłam tłumaczenia dla pewnej polskiej firmy, spotkałam dojrzałego, poważnego pana, w garniturze i „szybkiej furze”. Przedstawił mi się , jako pracownik ambasady polskiej we Włoszech. Zaproponował, abym wysłała na jego maila list motywacyjny oraz CV. Tak tez uczyniłam. Sprawa zaczęła mi brzydko pachnieć, gdy podczas mojego kolejnego pobytu we Włoszech, zaproponował mi rozmowę kwalifikacyjną w kawiarni, „sam na sam”. Ciekawe, jaki test musiałabym przejść. Nie zaryzykowalam jednak. Rozpoczęłam pracę w stajni, jako instruktorka jazdy konnej, co wiązało się z ciężką fizyczną i niezbyt pachnącą robotą. Nie będę ukrywać, iż po świeżo obronionej pracy magisterskiej, spodziewałam się czegoś innego. W wolnych chwilach wysyłałam moje CV, gdzie sie dało…bez odpowiedzi. Zostawiłam swoje ogłoszenie w internecie, co zaowocowało falą telefonów od mężczyzn chętnych do zorganizowania nocnych spotkań z dziewczyną ze Wszchodu. Żadnej poważnej propozycji. Dopiero, kiedy znacznie obnizyłam własne kwalifikacje, zdjelam z CV wiadomość o tym, iż ukończyłam Uniwersytet Mikolaja Kopernika, tego Kopernika który ku zaskoczeniu wielu Włochow nie był ich rodakiem, przyniosła oczekiwany skutek. Otrzymałam propozycję pracy jako kelnerka w hotelu w autonomicznym regionie, Valle d’Aosta, w miejscu gdzie obecnie mieszkam. Praca legalna, zarobek niezły, pokój i wyżywienie.

Od tamtego momentu moje życie się zmieniło. Wynajęłam mieszkanie, kupiłam samochód, zaczęłam opłacać rachunki, wybrałam lekarza, zameldowalam się i stworzyłam nowe grono znajomych. Stworzyłam normalne życie. Obecnie jestem sekretarką, pierwsza nie włoska sekretarka, w redakcji lokalnej gazety. Nie pomógł mi w tym żaden Włoch, ani urząd pracy. Dotarłam do tego miejsca sama, poprzez własną determinację, śledząc uważnie każde ogłoszenie, szanując siebie i swoje ciało, wspinając się krok po kroku, zaciskając niejednokrotnie zęby, pracując w weekendy, spędzając Boże Narodzenie w pracy, daleko od rodziny. Nie znaczy to wcale, że jest mi łatwo. Nadal muszę walczyć o szacunek do mnie i do moich praw. Każdemu, kto zdecyduje się szukać pracy we Włoszech, poradziłabym przede wszystkim liczyć na samego siebie, konsekwentnie dążyć do celu i nigdy nie rezygnować z własnych marzeń. Dzieląc się moimi doświadczeniami nie staram się nikogo zniechęcić do szukania pracy we Włoszech, lecz przygotować na niełatwą drogę. Znalezienie dobrej pracy we Włoszech jest trudne, ale nie niemożliwe, w co ja również wierzę.

Pomimo trudów, z jakimi zmierzać się muszę każdego dnia, nie umiałabym wyjechać z Włoch. Brakowaloby mi kuchni sródziemnomorskiej, serów, wina, okropnie mocnej kawy, hałasu w restauracji, pizzy z przyjaciółmi w sobotni późny wieczór, gestów, mody, owoców morza, różnorodności, dialektów, małych nadmorskich i alpejskich miasteczek, emocji podczas meczów piłki nożnej, sjesty i wielu innych rzeczy, które siedem lat temu, w Rimini, bardzo mnie dziwiły. To prawda, że nie zawsze świeci tutaj słońce, a życie nie jest sielanką, ale pokochałam ten kraj, a z takim uczuciem przecież się nie walczy.

Źródła:
* „Disoccupati in Italia”, Anna Ferrigno, www.dazebao.org
** Italia, disoccupazione cala a record 5,9 % in secondo semestre”; Reuters, 20.12.2007).
*** źródło: clandestinoweb, 02.07.2008

Poprzedni

„Chrząszcz brzmi w trzcinie” po włosku, czyli scioglilingua

Gdzie w Polsce można studiować italianistykę?

Następny

Dodaj komentarz