,

Flota wojenna Rzymian

przez bedy

W początkowym okresie swego istnienia królewski Rzym nadal utrzymywał organizacyjną strukturę państwa-miasta walcząc głównie ze swoimi lądowymi sąsiadami o przejęcie hegemonii na Półwyspie Apenińskim.
Nawet wtedy, gdy sfera wpływów republiki osiągnęła brzeg Morza Tyrreńskiego, sprawy obrony granic morskich traktowane były marginalnie, ponieważ jedynym przeciwnikiem, nie mogącym zresztą podważyć rzymskiej potęgi, byli piraci pustoszący sporadycznie nadbrzeżne miasta. Do obrony przed nimi formowano małe eskadry, które w zasadzie były flotami greckich kolonii rozsianych licznie w południowej Italii.

Grecy ci dysponowali okrętami, mieli doświadczone załogi i dowódców, dla których tajniki nawigacji nie były obce, a jako naród morski ugruntowali już swoje tradycje żeglarskie. Załogi tych okrętów stanowili ludzie wolni, którzy podejmowali służbę dla niemałego zarobku wynoszącego 183 drachmy rocznie.
Werbunek wioślarzy mających szansę solidnego wynagrodzenia dawał z jednej strony możliwość stabilizacji życiowej dla społeczności plebejskiej, nie mogącej z racji na niski status społeczny liczyć na karierę w armii, z drugiej zaś gwarantował ich chętną i efektywną pracę.

Sam rozwój floty rzymskiej był bardzo spóźniony. W okresie, gdy młoda republika walczyła o uzyskanie hegemonii na półwyspie, bitwy morskie należały do rzadkości, natomiast jeżeli już je toczono, to miały one skromny charakter. W czasie konfliktu z miastem Ancjum Rzymianie rzucili do boju flotę liczącą zaledwie sześć okrętów, natomiast gdy w 348 roku p.n.e. senat zarządził wojnę z kolonistami greckimi zamieszkującymi południową Italię, to ograniczono się jedynie do demonstracyjnego obsadzenia wybrzeża, na którym mogli lądować Grecy. Zapóźnienia te wynikały jednak ze złej organizacji marynarki oraz braku wprawy i stosownych wzorców. Już w czasie I wojny punickiej dowódcy flot republikańskich zaczęli wypracowywać własne założenia taktyczne, będące po części adaptacją greckiej myśli wojskowej, częściowo natomiast rezultatem własnych przemyśleń, a także wynalazków technicznych.
Warto jednak zaznaczyć, że pierwsze przejawy zainteresowania Rzymian flotą morską pojawiły się pod koniec IV wieku.p.n.e. Rzym bowiem w 310 roku p.n.e. stworzył specjalne kolegium czuwające nad budową floty duoviri navales. Nadal jednak Rzym skupiony był głównie na wojnach lądowych.

Sytuacja ta uległa zmianie wraz z postępującą zaborczością Rzymu. Gdy państwo to zaczęło opanowywać coraz rozleglejsze tereny półwyspu, pojawiła się przed nim konieczność posiadania stałej, regularnej floty wojennej. Częściowo zaczęto budować z funduszy państwowych własne okręty, których główną bazę stanowił stołeczny port rzeczny oraz leżąca u ujścia Tybru kolonia Ostia. Były to jednak siły za małe, toteż wprowadzono obowiązek dostarczania w razie zagrożenia wojennego okrętów wraz z załogami przez sojusznicze państwa italskie, tworząc tym samym system nadbrzeżnych sprzymierzonych miast morskich (socii navales).
Oczywiście ludziom, których obciążono rygorem służby w marynarce, wypłacano żołd. Partycypowali oni też w podziale ogólnych zysków wojennych, jednak wszystkie przyznawane im kwoty były mniejsze od wypłat dla pełniących analogiczną służbę obywateli republiki.

Głębokie zmiany w strukturze i sile rzymskiej floty morskiej zaszły po 264 roku p.n.e., kiedy to dosżło do otwartego konfliktu, tzw. I wojny punickiej, w której wrogiem Rzymu po raz pierwszy było państwo zamorskie, czyli Kartagina. Chcąc osiągnąć równowagę z dysponującym ogromną flotą nieprzyjacielem Rzymianie, tak jak i w następnych dwóch wojnach punickich, musieli rozbudować potężną flotę i powołać do wioseł olbrzymią liczbę ludzi.
Skopiowali wówczas standardowy okręt kartagiński, pięciorzędową galerę. Istnieją przypuszczenia iż jednostki rzymskie przynajmniej w początkowym okresie wojen punickich były istotnie bardzo zbliżone konstrukcyjnie do jednostek kartagińskich, co rzecz jasna nie oznacza iż Rzymianie i w późniejszym czasie sztywno trwali przy pierwowzorze.

Typowa rzymska quinquerema miała długość 37 m, szerokość kadłuba 4 m, szerokość pokładu wraz ze skrzydłami 5 m, zanurzenie 1,2 m. Obsługiwało ją 112 wioślarzy na górnych ławach, 108 na środkowych, 50 na dolnych, oraz 30 marynarzy, 40 żołnierzy w czasie pokoju (na czas wojny liczba ta wynosiła 120). Czasem, gdy nie wystarczało ku temu środków finansowych w skarbcu, rozpisywano pożyczkę narodową. Wówczas to zamożniejsi obywatele mając gwarancję państwa przekazywali flocie najętych przez siebie wioślarzy zapewniając im żołd i wyżywienie na okres miesiąca. Inną ewentualnością było kierowanie do wioseł młodych i silnych niewolników lub jeńców wojennych. Natomiast w wyjątkowo trudnych sytuacjach nadawano wolność wyselekcjonowanym pod względem zdrowotnym niewolnikom, których po wypłaceniu odszkodowań ich dotychczasowym właścicielom, kierowano do pracy przy wiosłach.

Jednak niezależnie od sukcesów swojej floty Rzymianie zawsze chętnie powierzali prowadzenie wojen morskich w swoim interesie narodom o ugruntowanych tradycjach żeglarskich. Tak jak na samym początku istnienia Rzymu, głównymi sojusznikami w tych sprawach byli Grecy, tak później ich niezmiennymi na morzu sojusznikami byli mieszkańcy wyspy Rodos. Rodyjczycy potrafili zyskownie sprzedać swoje usługi wynajmując trójrzędowce za cenę 10.000 drachm miesięcznie, przy czym w kwocie tej mieściły się minimalne koszty utrzymania załóg w wysokości 6000 i 1500 za utrzymanie okrętów. Transakcja taka dawała zatem Rodyjczykom 25% zysku, gwarantując jednak doświadczenie nawigacyjne i waleczność załogi. Wśród flot pomocniczych Rzymu biorących udział w licznych awanturach wojennych były także armady tyrana syrakuzańskiego Hierona, króla Pergamonu Eumenesa czy też monarchów egipskich.
Rzymianie zobowiązywali do współpracy także zwyciężonych przeciwników. Po II wojnie punickiej okręty pokonanej Kartaginy współdziałały z flotą republiki w jej walce przeciw królowi macedońskiemu Filipowi V. Ten natomiast, przegrawszy wojnę, wspomagał swoimi jednostkami rzymskie eskadry w zmaganiach z monarchą syryjskim Antiochem. Z biegiem czasu Rzym mógł sobie pozwolić na to, iż do boju wystawiano jedynie część potrzebnej floty. Do wymaganego stanu liczebnego uzupełniały ją jednostki sprzymierzone dołączające w czasie rejsu w kierunku nieprzyjaciela.

Sprawą najbardziej uciążliwą w formowaniu floty było zbieranie załogi. Rzymianie niechętnie służyli we flocie. Niechęć do służby we flocie dotyczyła zwłaszcza wioślarzy i marynarzy pokładowych, którzy nie mieli innego wyboru. Należy jednak zaznaczyć że pdoobnie rzecz miała się w przypadku piechoty morskiej, która dysponowała znacznie ciekawszą alternatywą w postaci przydziału do legionów. Idea służby lądowej mogła być przezwyciężana lub chociaż zrekompensowana wzrostem statusu społecznego, wynagrodzeniem proporcjonalnym do trudów służby okrętowej oraz możliwością awansu nie gorszą niż w armii. Realizacja tych postulatów była bardzo utrudniona, bowiem obsługa floty wywodziła się, tak u Rzymian jak i u sprzymierzeńców, z najniższych warstw społecznych, co deprecjonowało przebieg kariery. Ponadto charakter wojen morskich ograniczał zdecydowanie bodźce motywacyjne, jakimi były możliwość zarobku i awansu. Czynniki te wzrastały w miarę przypływu zagrożenia wojennego, oba jednak szczególnie mocno dotyczyły armii. Większość konfliktów, w tym głównie wojny z plemionami italskimi o supremację na Półwyspie Apenińskim, wojny w Hiszpanii czy też galijskie zmagania Juliusza Cezara były kampaniami lądowymi. Toczone w ich trakcie bitwy miały spektakularny przebieg, one też głównie przyczyniały zysków oraz chwały tak wojsku, jak i wodzom.

Bitwy morskie były zmaganiami anonimowych mas ludzkich zamkniętych w drewnianych skrzyniach kadłubów. Rzeczywistość na morzu była bardziej prozaiczna i okrutna. Setki wioślarzy ginących w gniecionych taranami lub palonych okrętach nie widziały nawet przeciwnika. Ginęli dzierżąc w dłoniach drzewce wioseł zamiast mieczy, jak przystało Rzymianom. Zespół tych czynników sprawiał, że flota była traktowana z rezerwą przez żołnierzy wojsk lądowych oraz ich dowódców, a stosunek ten promieniował także na ogół społeczeństwa i to nie tylko rzymskiego.

W takiej sytuacji konsolidacja rzymskich sił zbrojny wynikająca z podniesienia rangi służby we flocie mogła być osiągnięta dwiema drogami. Pierwszą z nich był wzrost świadczeń finansowych względem marynarzy i piechoty morskiej, drugą – oddziaływania psychologiczne, a w grę wchodziły autorytet i przykład osobisty dowódcy oraz charakterystyczne dla każdego Rzymianina oddanie dla sprawy dobra i honoru Rzeczypospolitej. Było to zjawisko szczególne.

Taktyki walk

Dążąc wzorem armad hellenistycznych do liczebnego wzmocnienia floty Rzymianie dostrzegali korzyści płynące z jej dużej ruchliwości. W myśl ówczesnej koncepcji bitwa morska miała być nie przypadkowym splotem potyczek pomiędzy okrętami nie mającymi wspólnie wytyczonego celu, lecz planową akcją, przeprowadzoną według woli walczących, z zastosowaniem sztuki wojennej, czyli mistrzowskiego manewrowania jednostką. Natomiast najważniejszym czynnikiem oceny sił floty powinna być jej liczebność, oraz ruchliwość. Statyczne pojedynki załóg wojskowych walczących na pokładach stojących obok siebie okrętów należało w myśl założeń doświadczonych dowódców zmienić w zmagania ruchowe.

W myśl takich wykładni Rzymianie przygotowywali się do prowadzenia wojen na morzu. Duża ruchliwość okrętów pozostawała istotnym czynnikiem w związku z niezmienną w całej epoce starożytnej popularnością manewru taranowania. Doprowadzono go zresztą do perfekcji – okręt atakujący nabierał rozpędu kierując się ostrogą w najsłabszy punkt przeciwnika, jakim była burta, przy czym tuż przed uderzeniem hamowano wiosłując wstecz, aby zbyt silnym uderzeniem nie uszkodzić własnej jednostki oraz uchronić się przed zakleszczeniem zbyt mocno wbitego tarana. Zwłaszcza ta druga możliwość była groźna, bowiem w przypadku zatonięcia atakowanego okrętu mógł on pociągnąć drugą jednostkę.

Wkrótce też poczyniono następny krok w rozwoju techniki wojskowej wynajdując sposób chroniący przed taranowaniem. Oto na dziobach okrętów wojennych poczęto montować długie wysięgniki zakończone pojemnikami z materiałem łatwo palnym – smołą lub węglem drzewnym. W czasie walki podpalano owe naczynia, które stawały się niebezpieczne dla atakujących od czoła przeciwników grożąc wysypaniem płonącego ładunku na ich pokłady. Sternicy chcąc uniknąć takiego ryzyka skręcali w strachu odsłaniając burty własnych okrętów jako doskonały cel do taranowania. Często widząc ogień na wysięgnikach wrogowie w ogóle wycofywali się bez walki. Takie zastosowanie ognia stało się między innymi czynnikiem decydującym o powodzeniu Rzymian w bitwie koło przylądka Myonnesos, stoczonej w 190 roku p.n.e., podczas wojny syryjskiej.

Z biegiem czasu taktyka atakowania została udoskonalona. Ponieważ trudno było ustawić się do uderzenia w burtę, a wobec wzrostu liczebności flot boje morskie z reguły zaczynały się zwarciem czołowym dwóch szyków, toteż nowy manewr zwany diekplus przewidywał przepłynięcie jednostki atakującej pomiędzy dwoma posuwającymi się w przeciwnym kierunku okrętami wroga po uprzednim wciągnięciu własnych wioseł. Wobec minimalnych odstępów bezpieczeństwa zachowywanych przez płynące w szyku jednostki szarża taka kończyła się nieodwołalnie zgruchotaniem wioseł jednej burty obu atakowanych okrętów. Pozbawione napędu i unieruchomione stawały się one już dogodnym celem dla właściwego taranowania lub abordażu.

Gdy przeciwnikami Rzymu stały się państwa zamorskie, rozszerzono zasady taktyczne uwzględniając dwa nowe czynniki – wydłużenie własnych i wrogich linii zaopatrzenia oraz możliwość dostępu do czułego miejsca, jakim dla każdego nieprzyjaciela było jego własne zaplecze gospodarczo-demograficzne. I tak dla przykładu w czasie II wojny punickiej trzema najważniejszymi zadaniami postawionymi w 215 roku p.n.e. przed flotą rzymską stacjonującą na Sycylii były: pustoszenie kartagińskich brzegów Afryki, obrona wybrzeży Italii przed odwetowymi akcjami wroga, niszczenie konwojów nieprzyjacielskich wiozących zaopatrzenie dla armii Hannibala walczącej w tym czasie z legionami już na terenie republiki.

Ataki na konwoje stały się od tego czasu stałym elementem wojen. Wobec znacznego oddalenia pól bitewnych od metropolii wzrosły obowiązki nie tylko dowożenia posiłków, lecz także dostaw uzbrojenia, odzieży, żywności czy nawet koni. Okręty wojenne nie nadawały się do tego rodzaju ładunków. Dlatego też do przewozów tych zaczęto używać nie uzbrojonych i nie nadających się do walki spotkaniowej na morzu statków transportowych. Konwoje, nie zawsze zresztą płynące z eskortą, stały się wskutek tego powolniejsze, straciły zdolność szybkiego manewrowania, a przeciwny wiatr mógł unieruchomić żaglowe statki dostawcze nawet na dłuższy czas. Atakowanie takich zespołów stało się łatwiejsze.

Dużą ewolucję przeszła taktyka spalonej ziemi, którą stosowano na wrogich wybrzeżach. Początkowo były to na pół pirackie akcje podejmowane przez lokalnych dowódców garnizonów morskich. Ludzie ci, przeważnie rangi pretorskiej, dysponowali dużą samodzielnością, nie musząc uzyskiwać na planowane rozboje zgody senatu czy też konsula. Łupiono zatem głównie słabo zurbanizowane brzegi nieprzyjaciela pastwiąc się nad wsiami – niszczono zasiewy, zabijano bydło, porywano ludność, sprzedając ją po powrocie do bazy w niewolę, co nie tylko pozbawiało wroga rąk do pracy i poborowych do armii, lecz także poprawiało sytuację materialną żołnierzy i marynarzy handlujących schwytanymi jeńcami na własny rachunek.

Z biegiem czasu desanty takie nabrały charakteru regularnych akcji bojowych. Flota płynąc wzdłuż brzegu wysadzała co pewien dystans wojska, które dokonywały tym razem głębokiego już wypadu na wrogie tereny. Były to już jednak akcje szczebla armijnego, dowodzone przez konsulów. Zabierano na nie sprzęt oblężniczy umożliwiający zdobywanie obwarowanych miast. Często, w przypadku ośrodków nadmorskich, w oblężeniu współuczestniczyła flota, lub też, jeśli atakowane miasto znajdowało się dalej od morza, prowadzono do boju piechotę morską albo nawet uzbrojonych wioślarzy.

Rzymianie w dojrzałej republice byli już znani w świecie śródziemnomorskim jako doskonali żołnierze. Jednak głównym kłopotem dowódców floty był fakt, iż wszelkich przymiotów swojego wojennego kunsztu nie mogli oni zademonstrować właśnie w bitwach okrętowych. Podstawowym mankamentem przeniesienia w te specyficzne warunki zasad walki lądowej była trudność w przejściu oddziałów z własnego na nieprzyjacielski okręt. Zaradziło temu urządzenie zwane „krukiem” (corvus).

Istotą tego wynalazku był dodatkowy, niski maszt wzniesiony w dziobowej części okrętu. Liny przewleczone przez jego wierzchołek podnosiły ruchomy pomost szerokości 1,2 m i długości około 11 m, który dodatkowo mógł być obracany na dowolną burtę – lewą lub prawą. Położeniem wyjściowym do działania tego urządzenia była pozycja pionowa. W momencie zbliżenia się do wrogiej jednostki kładkę tę opuszczano, tak że swym końcem opadała na pokład atakowanego przeciwnika wbijając się weń specjalnym kolcem, co uniemożliwiało zrzucenie pomostu przez obrońców oraz przytrzymywało okręt nieprzyjaciela na wypadek prób ucieczki. Po kładce w mgnieniu oka na uchwyconą jednostkę przebiegał oddział abordażowy, który mogąc rozwinąć tam swój zwykły szyk, pokonywał wrogą piechotę morską w szybkim tempie.

Po raz pierwszy corvus został zastosowany w 260 roku p.n.e., podczas bitwy koło przylądka Mylae. Dowódcy kartagińscy ufni w swe zdolności nawigacyjne, których brakowało powolnej i niedoświadczonej flocie rzymskiej, zlekceważyli tajemnicze konstrukcje wznoszące się na nieprzyjacielskich okrętach. Rychło jednak ich pewność siebie zamieniła się w przerażenie, gdy pomosty opadły przytrzymując Punijczyków, a i tak dominujące swą liczebnością rzymskie wojska okrętowe uczyniły z walki morskiej bitwę prawie lądową. Armada kartagińska została rozbita – część jednostek zdobyto, część uciekła w rozsypce do baz. Zwycięzca, konsul Gnejusz Duiliusz, nie tylko odbył triumf, ale dla uczczenia zwycięstwa zbudowano w Rzymie kolumnę (columna rostrata) ozdobioną dziobami zdobytych okrętów.

Z biegiem czasu Rzymianie zaczęli coraz bardziej upodabniać zmagania morskie do bitew lądowych. Istotnym tego czynnikiem było wprowadzenie na okręty machin miotających – katapulty. Tego rodzaju uzbrojenie jednostek pływających wiązało się głównie z nowym sposobem ich zastosowania – walkami oblężniczymi wokół twierdz nadmorskich.
Rzymianie podczas morskich walk oblężniczych chcąc zniwelować różnicę poziomów atakujących w stosunku do wysokości obwarowań, poczęto na okrętach wznosić wieże. Chcąc zwiększyć ich wysokość co jednocześnie naruszałoby ich stateczność, poczęli doraźnie łączyć ze sobą jednostki bojowe i tak na powstałych pływających platformach budowali wieże kilkupoziomowe, nierzadko posiadające także machiny do atakowania obleganych murów ciosami specjalnego tarana.

Takie katamarany zachowały ruchliwość – napędzano je wiosłami zewnętrznych burt sczepionych ze sobą okrętów. Dzięki temu mogły atakować mury wszędzie tam, gdzie w ich pobliże można było dopłynąć. Klasycznym przykładem takiej akcji było oblężenie Syrakuz prowadzone wiosną 213 roku p.n.e., przez prokonsula Marka Klaudiusza Marcellusa wzdłuż murów tej nadmorskiej twierdzy ustawił on wiele pływających wież oblężniczych, przy czym jedna z największych wznosiła się na pomoście położonym wzdłuż połączonych ze sobą burtami pięciu pięciorzędowców. W tym czasie stojące w drugiej linii okręty prowadziły ostrzał miasta z katapult uniemożliwiając obrońcom atakowanie machin oblężniczych.

Dwiema nowymi innowacjami, które podniosły walory taktyczne floty rzymskiej, były liburna i harpax.
Liburny (navis liburnae) wywodziły się z wybrzeża dalmatyńskiego, a swoją nazwę zawdzięczały krainie, gdzie były powszechnie używane do rozboju morskiego. Rzymianie skopiowali ten rodzaj konstrukcji i w I wieku p.n.e. wprowadzili liburnę do użytku w swojej flocie. Liburny były niezbyt dużymi dwurzędowcami dysponującymi 60 wiosłami na każdej burcie i ogólną liczbą 120 wioślarzy. Okręty te nie miały pokładu, a jedynie wąski pomost łączący dziób z rufą. Charakterystycznym elementem tych jednostek była mała kabina umieszczona z tyłu okrętu, dająca sternikowi i oficerom schronienie przed lżejszymi pociskami. Długość liburn wynosiła około 36 m.
Okręty te ze względu na małe wymiary i dużą manewrowość stosowano głównie jako jednostki zwiadowcze, chociaż przekazy źródłowe informują także o ich udziale w bitwach wielkich flot. Oddział piechoty morskiej zaokrętowany na liburnie liczył około 40 żołnierzy.

Harpax został wymyślony i wprowadzony do użytku dość późno, bo dopiero w II połowie I wieku p.n.e. Pomysłodawcą był dowódca rzymskiej floty Marek Wipsaniusz Agrypa, dlatego też zważywszy na jego doświadczenie zdobyte w licznych wyprawach, stwierdzić można, że wynalazek ten był ukoronowaniem wielowiekowych dążeń Rzymian, pragnących, aby bitwę okrętową przybliżyć charakterem do walki lądowej.

Istotą zastosowania harpaxu było więc unieruchomienie i przybliżenie wrogiego okrętu, tak aby nie mógł on wykorzystać swych zdolności manewrowych, a rzymska piechota morska mogła wejść na jego pokład szybciej niż na to pozwalał wąski „kruk”. Realizację tych założeń osiągnął Agrypa niezwykle łatwym sposobem – harpax był po prostu ciężką kłodą drewna wystrzeliwaną w kierunku wroga przy użyciu katapulty okrętowej. W przypadku celnego strzału pocisk wbijał się w pokład licznymi kolcami, którymi był najeżony. Szczególny kształt tych ostrzy utrudniał wyciągnięcie wbitej mocno kłody, podczas gdy na atakującym okręcie rzymskim napinano linę do niej przymocowaną. Naprężenie sznura czyniło już całkiem niemożliwym wyrwanie harpaxa z pokładu, a przechwycony w ten sposób okręt był przyciągany do jednostki atakującej, z której przeskakiwali żołnierze piechoty morskiej.

Typy statków

Trirema był to statek dominujący na Morzu Śródziemnym do III wieku p.n.e. Był mały, zwinny i występował w liczebnych grupach.
Quinquerema był głównym statkiem wojennym Rzymian podczas i po wojnach punickich.
Liburna był małym i zwinnym statkiem biorącym na pokład zwykle od 300 do 400 ludzi. (jednostka opisana wcześniej)

Rzymskie statki zwykle nosiły nazwy bogów (Jowisz, Minerwa, Neptun), herosów (Herkules) lub pojęć (Prawda, Zwycięstwo, Lojalność).

Porty

Postępujący rozwój obfitował w coraz to nowsze rozwiązania konstrukcyjne, które w bitwie sile mięśni przeciwstawiały rzymską myśl techniczną. Dotyczyło to zresztą nie tylko bezpośrednich środków walki, lecz także infrastruktury wojennej. Jednym z jej istotnych czynników była sieć naturalnych i sztucznych portów, stanowiących zaopatrzeniową i przeładunkową bazę dla operacji morskich.

Pierwotnym, stosowanym jeszcze w Grecji, systemem zabezpieczania okrętów po zakończeniu letniego sezonu żeglugowego było wyciąganie jednostek na brzeg. Gdy pozwalał na to stan majątkowy państwa, budowano na plaży hangary, w których mieściło się po kilka okrętów. Ateny, jako jedna ze wczesnych potęg śródziemnomorskich, miały 350 takich hangarów. Ten sposób zimowania pod dachem ratował okręty przed wpływem chłodnej aury oraz ułatwiał przeprowadzanie prac remontowych.

Porty te były przystosowane nie tylko do przeładunku i zimowego stacjonowania eskadr. Dokonywano w nich generalnych remontów oraz budowano nowe jednostki. Rozwinięte zaplecze techniczne było konieczne, ponieważ często zdarzało się, że gdy po trwającym kilka czy kilkanaście lat pokoju i bezczynności floty szykowano do nowej kampanii morskiej, to większość okrętów nie nadawała się już do użytku po długiej przerwie.
Warto wspomnieć o najważniejszych rzymskich portach: Misenum, Classis, niedaleko Rawenny, Aleksandria, Leptis Magna, Ostia, Mogontiacum, nad Renem.

Materiał opracowany przez:

Poprzedni

Znaki legionowe

Obóz rzymski

Następny

Dodaj komentarz