,

Lecce: Erasmus na „końcu świata”

przez redakcja

Moja przygoda z Erasmusem zaczęła się zapewne typowo – chęć przeżycia czegoś wyjątkowego, „ucieczka” od codzienności studiów na macierzystej uczelni, fascynacja obcą kulturą, sztuką, ludźmi.
Pomysł wzięcia udziału w wymianie zagranicznej nie dojrzewał w mojej głowie jednak zbyt długo, zrodził się niemal w jednej chwili i w tejże chwili decyzja została podjęta. Natomiast prawdą jest, że ja dojrzewałam do Erasmusa przez niemal cztery lata studiów, podczas których nabrałam dostatecznej pewności siebie, aby dokonać tego wyczynu. A Erasmus to wyczyn niemały – kilka miesięcy z dala od domu, rodziny, przyjaciół. Kilka miesięcy w obcym kraju, na obcej uczelni. Wreszcie, jak to było w moim przypadku, zero znajomości języka włoskiego. Jednakże chęć udowodnienia sobie i światu, że dam radę, wygrała.

Pojechałam do Lecce, małego miasta na „obcasie” Włoch (Puglia). Jeszcze przed wyjazdem kontaktowałam się z byłymi jak i przyszłymi Erasmusami, tak więc nie jechałam zupełnie w ciemno i z obcymi ludźmi.
Na miejscu pierwszy kontakt z obcym językiem jak i włoską biurokracją okazał się bolesny i niemal beznadziejny – wyegzekwowanie należnego miejsca w akademiku to w końcu poważna sprawa. Ze słownikiem w ręku i bagażem tricków emocjonalnych dałyśmy sobie jednak z koleżanką radę, co zaowocowało doskonałą współpracą z władzami akademika w przyszłości. Na uczelni bariera językowa okazała się również dużym problemem, ale wystarczyło popytać wykładowców o możliwość zdawania egzaminów w języku angielskim. W jednym przypadku udało się także wynegocjować prezentację w języku Szekspira zamiast egzaminu. Potem jednak okazało się, że po pół roku nie taki diabeł straszny, jak go sobie namalowaliśmy i zdaliśmy również egzaminy po włosku.
Życie w akademiku to cudowna okazja na poznanie nowych ludzi, przede wszystkim włoskich studentów, a co za tym idzie – codzienny kontakt z językiem! Uważam za wielkie szczęście to, że wraz z moimi polskimi przyjaciółmi, obracaliśmy się w kręgu Włochów i ludzi mówiących po włosku, dzięki czemu poznaliśmy życie w tym pięknym kraju ” od podszewki” (niektórzy z nas niemal dosłownie). Z czasem jednak żałowałam, że zaniedbaliśmy krąg Erasmusa, który organizował najlepsze imprezy w mieście, wyjazdy itp. ( „zamknięty” krąg hiszpański był szczególnie atrakcyjny).

Erazmus w Lecce to nie tylko nauka, ale przede wszystkim cieszenie się śródziemnomorską aurą, jak i niezwykle fantazyjną architekturą barokowej Florencji Południa. Wyjazdy za miasto na okoliczne plaże w okresie letnim to codzienność (okres letni trwa dle Erasmusów z Północy od marca do października włącznie). Czasem, kiedy pozwolą finanse, wycieczka w dalsze zakątki Italii.
I pasta, pasta codziennie na przemian ze świeżymi pomidorami i mandarynkami prosto z drzew Olivetanii (budynku Faculta di Bene Culturali).

I w końcu po pięciu niesamowitych miesiącach – czas rozstania. Pożegnania z miejscem, które stało się moim nowym domem, z ludźmi, którzy przez cały ten okres byli dla mnie rodziną i przyjaciółmi, z kulturą tego sennego słonecznego zakątka Włoch.
Co pozostało z mojego Erasmusa? Setki zdjęć, dokumentujących niezapomniane wrażenia, grupka dobrych znajomych, z którymi spotykam się w sieci jak i w realu. Miłość do wszystkiego co włoskie, a wreszcie znajomość języka Dantego (która niestety niepielęgnowana, zanika).

Wróciłam do Lecce po pół roku. Co się zmieniło? Znajomi Erasmusi dawno wyjechali, Eurobar z Dreherem za 1 euro przeniósł się pod Orient Express, zrobiło się tak jakoś ciszej, szarzej. Ale jakie było moje zdziwienie, kiedy gdy spacerowalam Viale Universita mijająca mnie grupka mieszkańców akademika jakby nigdy nic, pozdrowiła mnie znajomym „ciao, come stai?”. Jakbym nigdy stamtąd nie wyjeżdżała.
Kiedy myślę o przyszłych wakacjach we Włoszech, zawsze powracam do Lecce, które przecież jest na końcu świata (39 godzin autokarem z Kwidzyna lub z przesiadką w Londynie, gdy wybieramy drogę powietrzną).
Dziś, podczas przerwy na lunch w Dublinie, sms-uję z Domenico, siedzącym w portierni Cassa dello Studenti przy Via Adriatica. Nie da się zapomnieć jednych z najszczęśliwszych i najważniejszych chwil w życiu, chwil na Erasmusie w Lecce.

Poprzedni

Erasmus w Turynie – relacja Agnieszki Paszkowskiej

Erasmus w Turynie – relacji Agnieszki Paszkowskiej c.d.

Następny

Dodaj komentarz