Niektóre włoskie „duże dzieci” wcale nie palą się do pracy, mówi właściciel jednej z fabryk w Wenecji, który w dobie kryzysu proponował młodym ludziom pracę, ale nie spotkał się z dużym odzewem ze strony bezrobotnych.
W dobie szalejącego kryzysu i największej recesji od czasów II wojny światowej oraz 40 procentowego bezrobocia, wenecki przedsiębiorca Giovanni Pagotto myślał, że zostanie wręcz zasypany zgłoszeniami do pracy.
Zaoferował on bowiem kilka wolnych miejsc pracy w swojej fabryce i spodziewał się długich kolejek bezrobotnych. Przeliczył się jednak, gdyż pomimo ogromnego bezrobocia w kraju odzew był minimalny.
Jak podaje Pagotto, jeden ze starających się o pracę przyszedł na rozmowę kwalifikacyjną z mamą. Inny zaś twierdził, że owszem, szuka pracy, ale przez najbliższe trzy miesiące będzie niedostępny, gdyż musi ukończyć kurs prawa jazdy.
Sami Włosi przyznają, że są wybredni jeśli chodzi o warunki pracy. Nie lubią nocnych zmian czy pracy w weekendy.