Pół roku w Bari. czyli artykuł o tym co mnie zadziwiło podczas półrocznego pobytu na odległym Południu Włoch. Zaznaczam słowo Południe, bo niejedna osoba zapytana o swoje pochodzenie odpowiadała mi w poniższej kolejności: Południe, Bari, Włochy… Zaskakują
Czas spędzony na Erasmusie był dla mnie, myślę że podobnie jak dla wielu innych osób, niezapomnianym przeżyciem, doświadczeniem i prawdziwą szkołą życia. Na swoją erasmusową przygodę zdecydowałam się dokładnie w lutym 2009 roku i zakończyłam ją po 5 miesiącach. Moim celem było Południe Włoch. Nieistotnym było miasto, byleby tylko było to moje wymarzone Południe, w związku z czym udałam się do Bari. Szczerze mówiąc mało wcześniej słyszałam o tym mieście, żeby nie powiedzieć, że właściwie to nic. Było ono jednak jedynym miastem ze wszystkich dostępnych, które znajdowało się na Południu w związku z czym nie wahałam się ani chwili.
Takim sposobem znalazłam się daleko od domu w zalanej słońcem Italii, a dokładniej w Bari. Nie mam zamiaru opisywać po kolei wszystkich przeszkód które napotkałam, a raczej wolałabym w paru słowach wspomnieć kilka zadziwiających mnie zdarzeń oraz przypadkowych spotkań i krótkich pogawędek z prawdziwymi Włochami z Południa. Myślę, że każdy wyjeżdżając do obcego kraju próbuje się wcześniej jak najwięcej dowiedzieć o panującej tam kulturze i obyczajach oraz jest świadomy różnic kulturowych jakie tam zastanie. W moim przypadku również tak to wyglądało. Pomimo tego, niektóre sytuacje były dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Oczywiście z czasem do wszystkiego się przyzwyczaiłam i teraz wcale już mnie to nie dziwi.
Wracając do lutego zeszłego roku, gdy przyjechałam do Bari oczywiście jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłam było odnalezienie w obcym mieście Uniwersytetu na który miałam uczęszczać. Poszłam na uczelnię i… okazało się, że muszę zmienić cały swój learning agreement (czyli wybrane przedmioty, które będę realizować na uczelni zagranicznej). Jest to bardzo częsta sytuacja w i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że nikt nie był w stanie podać mi przedmiotów z których mogę wybierać..Dopiero po tygodniu na uczelni pojawił się plan wszystkich zajęć, z których mogłam „coś” sobie wybrać. Jeszcze większe zdziwienie jednak, wywołała we mnie reakcja profesora odpowiedzialnego za Erasmusów, który stwierdził, że on nie rozumie naszego pośpiechu i tej niecierpliwości, przecież „mamy czas”, „spokojnie, wszystko będzie w porządku”, a jeżeli mamy jeszcze jakieś pytania dotyczące przedmiotów to najlepiej żebyśmy się spytały napotkanych studentów. Jak nam doradził najlepiej studentów płci męskiej, bo ci na pewno z chęcią takim pięknym dziewczynom pomogą. Moje zdziwienie po tych słowach było naprawdę duże, bo jednak jestem przyzwyczajona do nieco innych odpowiedzi profesorów z którymi spotykam się na co dzień w Polsce.
Ze względu na klimat godziny otwarcia sklepów w Polsce oraz Włoszech różnią się zdecydowanie. Najzwyczajniej w świecie w godzinach 12-16 we Włoszech jest za gorąco, aby cokolwiek robić. Myślę, że po kilku dniach pobytu na Południu, każdy to zrozumie. Jednakże fakt, iż sklepy zamknięte są w poniedziałki był już dla mnie niemałym zaskoczeniem. Pewnego pięknego wieczoru, kiedy wybrałam się do swojej ulubionej pizzerii znajdującej się niedaleko akademika, okazało się, iż poniedziałek nie jest dniem pracującym dla jej właścicieli. Jak się później dowiedziałam nie tylko dla nich. Wiele innych sklepów, lokali, a nawet biur różnych organizacji jest pozamykanych w poniedziałki. Pracują przez cały weekend, a poniedziałek jest ich dniem odpoczynku.
W ciągu 5 miesięcy spędzonych we Włoszech spotkałam mnóstwo Włochów, którzy zadziwiali mnie swoim brakiem wiadomości odnośnie innych krajów. Nie chce tutaj generalizować, ale podam pewien przykład. Pewnego pięknego dnia popijając w akademiku pyszną kawę rozmawialiśmy o kuchni polskiej i włoskiej. Pytając mnie z czym się je w Polsce mięso, czy co jest częstym dodatkiem do potraw odpowiadałam ziemniaki.. i wtedy ogarniało ich wielkie zdziwienie jak można jeść prawie codziennie ziemniaki. Oczywiście argument o makaronie, który oni jedzą naprawdę codziennie, wcale a wcale do nich nie przemawiał, bo to przecież „pasta!” a to zupełnie co innego.
Bardzo mile wspominam przypadkowo poznaną panią w barze, w którym rozkoszowałam się smakiem i zapachem pysznej kawy z rana oraz właścicielkę supermarketu w którym niemalże codziennie bywałam. Obie kobiety od razu poznając, że nie jestem rodowitą mieszkanką Włoch udzieliły mi rad, aby unikać pewnych niebezpiecznych miejsc w mieście oraz uważać na Włochów, którzy chcą „tylko jednego”. Z taka samą uprzejmością spotkałam się w Neapolu, gdzie pytając o drogę starszej pani, ona ostrzegła nas, żeby uważać na torebki, by lepiej głębiej w tą dzielnicę się nie zapuszczać, a przy okazji zwiedzić ukryty tu wśród innych zabytkowy budynek w którym znajduje się kaplica. Z wdzięcznością przyjęłam życzliwość wszystkich przypadkowo poznanych osób. Można było odnieść wrażenie, że dla niektórych z nich losy młodej cudzoziemki naprawdę nie były obojętne.
Myślę, że każdy prawdziwy „Erasmusowiec” miał przynajmniej kilka tak zdumiewających go zdarzeń. Czasem potrzebne było pare dni, a może i tygodni, aby się otrząsnąć i zrozumieć zachowania i zwyczaje innych. Dla mnie Erasmus oprócz niezapomnianych chwil i wielu wrażeń był przede wszystkim jedną, długą lekcją tolerancji i kultury.