BOLONIA – Dziś opinia publiczna poznała wyniki autopsji zmarłego 5 stycznia Davida Berghi, 20-dniowego chłopczyka, który żył wraz z rodzicami i rodzeństwem na ulicy. David zmarł w szpitalu Sant-Orsola w Bolonii na zapalenie płuc. Prawdopodobną przyczyną śmierci były ekstremalnie złe warunki jego krótkiego życia i niskie temperatury panujące w grudniu, i na początku stycznia. Zdaniem przedstawicieli służb społecznych, rodzice dziecka konsekwentnie odmawiali przyjęcia pomocy.
4 stycznia 2011 r. karetka zespołu medycyny ratunkowej przyjechała na Piazza Maggiore na wezwanie do maluszka, który miał problemy z oddychaniem. Pogotowie wezwał farmaceuta z apteki przy Piazza Maggiore, gdzie rodzice weszli z dziećmi, prosząc o pomoc. Pomimo reanimacji, chłopczyk zmarł następnego dnia. Jego braciszka bliźniaka i półtoraroczną siostrzyczkę umieszczono w tym samym szpitalu na obserwacji, na szczęście są w dobrej formie. Trzydziestokilkuletni rodzice są Włochami z pochodzenia.
Prokuratura wszczęła śledztwo. Zdaniem urzędników miejskich, bezdomna matka trójki dzieci nie chciała nigdy żadnej pomocy i odmawiała jej. W przeszłości służby społeczne odebrały jej już dwójkę innych dzieci, właśnie z powodu złych warunków bytowych. Wedle dyrektora Caritasu diecezji bolońskiej, Paolo Mengoli, śmierć noworodka wśród sklepów i świątecznych dekoracji na Piazza Maggiore to „znak zobojętnienia służb społecznych i dużych luk. Służby nie mają możliwości oceny różnych sytuacji, a sprawy są odkładane na święty nigdy”.
W mieście nazwano chłopczyka „męczennikiem obojętności”. Bolonia przeżyła podwójny szok. Po pierwsze, z powodu wstrząsających okoliczności śmierci dziecka. Po drugie – dlatego, że zburzona została wizja miasta solidarnego, posiadającego system wsparcia ludzi w potrzebie, będący w czołówce systemów społecznych miast europejskich. „Jak to było możliwe?” – zadają sobie pytania mieszkańcy Bolonii. A w mediach od kilku dni płynie wartki potok wzajemnych oskarżeń urzędników odpowiedzialnych za politykę społeczną miasta.