,

Aosta i wyprawa w góry, Monte Rosa, Courmeyer, La Palude, Monte Bianco

przez bedy

Nie jeździmy na nartach – bo nie. Ale chcieliśmy zobaczyć wysokie Alpy. Wyszukaliśmy w Internecie wycieczkę organizowaną przez Sopol, a tak naprawdę przez p. Witka właściciela firmy Via Europa.

Było to SkySafari po rejonie doliny Aosy, czyli najwyższej części Alp z Monte Bianco i Materhornem. Koszt na parę to 2×2000 PLN w tym przelot, pobyt i wyżywienie, 2×50 euro za transfer z lotniska i dojazdy do dolin i skupisk tras zjazdowych. UWAGA skipass normalnie kosztuje 195 euro, ale gdy nie jeździsz na nartach skipass kosztuje 145 euro (bo bez wyciągów orczykowych) a obowiązuje na wszystkie wyciągi, kolejki, gondolki, krzesełka itp, czyli tak na prawdę na wszystko. Wydaliśmy też 180 euro na tzw pierdółki.

Odlot, totalny

Samolot był na miejscu o czasie. Weszliśmy i czekamy, czekamy, co raz bardziej czekamy. Zapowiedziano, ze jest awaria systemu elektronicznego. Zaczynam żałować, że pilnie oglądałem serię „Katastrofy lotnicze” na Discovery.
Przed wylotem w samolocie jeden facet strasznie przeklinał, stateczny ojciec rodziny poprosił, go, żeby się uspokoił, ten za to zaproponował mu pieszczotę analną (a pocałuj mnie pan w d..ę). Oni się spierają a załoga powiedziała, że z awanturnikami nie leci, a czas leci i to szybko. Po kilku propozycjach typu: no niech go pan pocałuje i lecimy, NIE homofobii TAK pieszczotom, panie może ja pana pocałuje ale się pan uspokój, wyprowadzono obydwu, godzinka w plecy. Spostrzeżenie: najgorszy polak to niedopity polak.

Hotel

Byliśmy na miejscu (hotel Rande-Vouz w Chatilion) około 22.30. Jesteśmy we Włoszech, a na kolację co?… tłusty schabowy z ziemniaczkami i sałatą. Potem się okazało,że to nie było na naszą cześć, tylko oni tak jedzą, ciągle i monotematycznie – 7x smażony nieboszczyk i kartofle. Hotel jak hotel, czysty, ciepły, ale bez wyrazu, miał saunę i jackuzzi. Dobry aby spokojnie i wygodnie przespać noc, ale trzy dni po wyjeździe się go zapomina. Za wyjątkiem jednaj rzeczy. W łazience, tuż przy sedesie było duże okno z widokiem na taras i Alpy, niestety ci z tarasu mieli też widok na ciebie.

Alpy

Zarządzono nieludzkie warunki wypoczynku, śniadanie 8.00 i wyjazd o 9.00. Idea SkiSafari na którym byliśmy poległa na tym, ze codziennie jesteśmy w innym rejonie doliny Aosty. Zawsze są dostępne mapki danej stacji wyciągów, gratis oczywiście, warto się zaopatrzyć.

Dzień pierwszy

– Pila, takie małe conieco dla początkujących narciarzy, pada śnieg, nuda. Troszkę pojeździliśmy na sankach. Malować się nie da.

Dzień drugi

Monte Rosa, pada śnieg, zimno. Ale okrywamy ciekawą prawidłowość, ceny nie zależą od wysokości npm. Na 2980 mnpm ceny są takie same jak w miasteczku, a bywa taniej. W kwestii cen: espresso – 0,90-1,50 euro, capuccino – 1,00-2,00 euro. pizza porcja 2.00-3.50 euro, kieliszek %% około 2.00-3.00 euro.

Jeździmy sobie wyciągami – bardzo opłaca się kupić skipass nawet dla nienarciarzy.
Po 13.00 nastąpił cud, piękne błękitne niebo, piękne widoki. Jakie te Alpy są cudne!!!

Dzień trzeci

– Courmeyer – pada mokry śnieg, wstrętnie, miasteczko takie sobie, dużo pułapek na turystów typu sklep „proddotti tipici” czekolada 4.00 euro a identyczna w supermarkecie 1,50 euro, coś jak skrzyżowanie Floriańskiej z Krupówkami.

Dzień czwarty

La Palude, i Monte Bianco – pogoda piękna, widoczność 100%, niebieściutkie niebo i słońce. Niestety też wiatr na samym szczycie, ale taki, że gdyby moja małżowinka była po kuracji odchudzającej to mógłbym na żywo mieć happening pt „Przeminęło z wiatrem”.

Oczywiście w cenie skipassa też dla nienarciarzy kolejkami z La Palude wjeżdża się do Ponte Helbronner 3400 mnpm – wysoko. Mroczki przed oczami, łomot serca, drżące nogi, silna praca układu oddechowego – nie, nie jest to orgazm a lekka choroba wysokościowa, ale organizm się adoptuje po 15 minutach. Z Monte Bianco można zjechać na nartach, ale jest to sport ekstremalny, zwłaszcza pod koniec, toteż na sankach też nie próbowaliśmy.

Dzień Piąty

– Matterhorn, a dokładniej wjazd na Ponte Rosa 3500 mnpm. Narodu mnóstwo, trasy łatwe, więc jedziemy na sankach. Nikt nie zwraca na nas uwagi, za wyjątkiem polaków (komentarze w stylu – cholera, to muszą być bogacze, są w Alpach a nie jeżdżą na nartach, takie marnotrastwo – komentarz przytaczam, bo nie rozumiem dlaczego sanki po 50 PLN sztuka są synonimem bogactwa).

Dzień Szósty

– Mój dzień, kochan Marzenka sobie jeździ na sankach po masywie Matterhorn a ja sobie maluję. Cisza, spokój, czasem jakiś narciarz leci na pysk w tumanach śniegu, w ręku kawa, no po prostu nirwana.

Dzień siódmy, wracamy szczęśliwy, pełni wrażeń, z kilkoma obrazkami.

Poprzedni

Wspomnienia z wakacji: Sardynia

Wspomnienia z wakacji: Genua, Camogli, Portofino – co zobaczyć?

Następny

Dodaj komentarz